Kaja Kwaśniewska | @kajakwasniewska
Zosia jest wagabundą, nomadą i włóczęgą. a przynajmniej tak o sobie mówi. Na swoim życiowym koncie ma więcej przeprowadzek niż lat, dwa psy, kampera Kostka, niewyczerpane zasoby miłości do drugiego człowieka i nieustanne pragnienie bycia w drodze. Żyje życiem, o którym wielu z nas marzy, ale boi się po nie sięgnąć. Zosia się nie bała i teraz ma o czym opowiadać – o wolności, samomiłości i zrezygnowaniu z „nie można”.
Zosia, gdzie ty w ogóle teraz jesteś?
Być może cię zaskoczę, bo akurat tym bardzo mało się dzieliłam, ale od września mieszkam w Warszawie. Rozmawiam z tobą, leżąc na kanapie, z psem grzejącym mi stopy, po całym dniu pracy. Nic fascynującego. Nie wybrałam się na drugi koniec świata, nie śpię gdzieś na dziko.
Gdzie jest ta kanapa? I co ze słynnym kamperem?
Kanapa jest w domu, w którym mieszkam z moim chłopakiem. Kamper czeka. Trochę ze względu na to, że postanowiłam z kimś zamieszkać, a trochę przez to, że nigdy do końca nie planowałam spędzać w kamperze zimy. Nie wyobrażam sobie spać i żyć w – jak by nie patrzeć – aucie przy takiej pogodzie, więc jestem w domu. Mogę nawet powiedzieć, że w jakimś sensie: u siebie.
Kiedy dokładnie stałaś się właścicielką Kostka?
Mniej więcej w połowie lutego ubiegłego roku. W pierwszy dzień wiosny wprowadziłam się do niego i pojechałam w Polskę.
Od samego początku zakładałam, że jeśli chodzi o zimę, to albo wyjadę do Norwegii odłożyć pieniądze na dalsze wojaże, albo będę mieszkać u znajomych lub, w najciekawszym scenariuszu, pojadę na południe Europy szukać słońca. W międzyczasie poznałam jednak Teodora i tak się złożyło, że problem rozwiązał się sam.
Jak wygląda dzień młodej dziewczyny, która żyje kilka miesięcy, na dobrą sprawę, w samochodzie?
Z jednej strony to faktycznie samochód – tym argumentem się broniłam, kiedy w czasie pandemii zatrzymywała mnie policja i mówiła “przepraszam, teraz jest zakaz podróżowania, nie może pani się przemieszczać autem”, a ja odpowiadałam “przepraszam, ale to jest mój dom”, a gdy ktoś mówił,“ale nie może pani tutaj spać”, ja odpowiadałam “ale to jest mój samochód”.
Mimo tego, że to jest samochód, ma w środku sporo miejsca. Na 8 metrach kwadratowych mam kuchnię, łazienkę z prysznicem i z toaletą, dwa stoliki, łóżko na alkowie nad szoferką. Dla mnie, a nie jestem zbyt wygodnicką osobą, jest tam wszystko, czego do szczęścia potrzebowałam, więc w sumie żyłam nie tyle w samochodzie, co w małym mobilnym domku.
Jak wygląda mój dzień, gdy mieszkam w kamperze? Bardzo spokojnie. Jestem odcięta od świata zewnętrznego, nie porywa mnie wir wielkich miast, nie ulegam pędowi współczesnych ludzi (których ambicji nie do końca rozumiem, a gdy nawet i rozumiem, to niekoniecznie popieram).
Gdy jesteś mną, to obcujesz z naturą, w lesie albo na łące, nad jeziorem lub nad rzeką. Spokojnie zjadasz śniadanie, czytasz książki, idziesz z psami na długi spacer, później siadasz i obrabiasz zdjęcia, nad którymi pracujesz w ciągu tygodnia, po to, by w weekendy móc spotykać się na sesjach. Często też piszę jakieś posty lub uczę angielskiego, czym też zajmuję się zawodowo.
I wiesz, że nic nie musisz i nigdzie ci się nie spieszy, bo wszystko, czego potrzebujesz, masz ze sobą. A kiedy zaczynasz czuć potrzebę bycia gdzieś indziej, to po prostu zamykasz szafki, zabezpieczasz wszystkie swoje sprzęty i jedziesz dalej przed siebie.
Więc to jest bardzo spokojne życie, pozwalające wejść w głąb siebie, dające bardzo dużo oddechu i odpoczynku.
Rozumiem, że kamperem podróżowałaś tylko po Polsce?
Tak, po Polsce, z moimi dwiema psicami. Jakieś dwa lata temu, kiedy mieszkałam w Poznaniu, a kamper od sfery marzeń zaczynał przechodzić w sferę planów, wyobrażałam sobie, że mieszkam w nim i jeżdżę. Myślałam, że będę szturmem uderzać na Europę, w swoim mobilnym domu, ze swoją szafą, łyżeczką, łóżkiem, z psicami. Że zawsze będę miała to swoje miejsce i codziennie będziemy miały ten sam rytuał – wstajemy o siódmej, jemy śniadanie, idziemy na spacer, później wracamy, czytam książkę, jemy obiad, idziemy na kolejny spacer. Rutyna codzienności będzie dokładnie taka sama, tylko codziennie będziemy – z psicami – robić to w innym miejscu. W górach w Austrii, nad morzem we Włoszech, w jakimś rajskim miejscu w Grecji, albo w małej wioseczce we Francji i to było absolutnie niesamowite. Co prawda nie doświadczyłam tego na taką skalę, z oczywistych, tegorocznych powodów, ale rzeczywiście, codzienna rutyna była ta sama, ale co drugi dzień gdzieś indziej.
Domyślam się, że każde miejsce, w którym byłaś, na swój sposób było najpiękniejsze. Być może jest jednak takie, które zapamiętasz na całe życie i chętnie byś tam wróciła?
Mam szczególną słabość i tak chyba pozostanie, do Gór Sowich i do Gór Stołowych. Generalnie do Dolnego Śląska, do Suwalszczyzny i okolic nadbiebrzańsko-czarnohańczowych. Tam wracam najmilej i najczęściej. Im bardziej dziko, im bardziej bezludnie, im bardziej spokojnie, tam mi lepiej.
Skąd jest Zosia?
Z kampera! Gdy się kogoś spotyka, pytanie “Skąd jesteś” pada zawsze. Mam zawsze z tym pytaniem problem, wolę „Gdzie mieszkasz?”. Gdy byłam dzieckiem, zmieniałam miejsce zamieszkania bardzo często i do 18 roku życia przeprowadzałam się 20 razy, a później kolejne 15. W międzyczasie rodzice się rozwiedli, a babcia sprzedała dom, przez co raczej nie miałam jednego stałego miejsca. Do tego niedawno moja mama postanowiła wynająć dom, w którym mieszkała przez ostatnie 6 czy 7 lat, żeby móc wyjechać z Polski, więc już w ogóle nie mam tak naprawdę żadnego punktu odniesienia. Jeśli miałabym odpowiedzieć jakkolwiek, to z północnej Wielkopolski, ale nijak się nie utożsamiam z tym rejonem. Mogę powiedzieć, że jestem z Polski, a czuję się mocno związana z Dolnym Śląskiem. Tam chciałabym wybudować dom.
Byłaś w tylu pięknych miejscach na całym świecie, a wybrałaś akurat dom na swojskim Dolnym Śląsku.
Nigdy nie wyobrażam sobie siebie mieszkającej za granicą. Owszem, chciałabym pomieszkać rok czy dwa w Nepalu, ze dwa lata we Francji. Mieszkać na stałe jednak, jakakolwiek by ta Polska przez obecną sytuację polityczną nie była, chciałabym tutaj.
Gdy człowiek myśli o osobie, która jeździ, podróżuje, zwiedza, to myśli o niej jako o wolnym duchu. Uważam się za taką osobę, ale to, co sobie uświadomiłam w tym roku, to to, że owszem, wolność jest dla mnie celem nadrzędnym, ale wolność to przede wszystkim ogarnięcie podstawowych potrzeb życiowych. A podstawowym potrzebami życiowymi człowieka są posiadanie swojego dachu nad głową i ogarnięcie finansów. Gdy masz te dwie rzeczy, to nie musisz się już tak naprawdę o nic martwić i wtedy jesteś prawdziwie wolny. Dlatego, w ciągu najbliższych 5 lat chciałabym mieć swój dom, do którego będę mogła zawsze wrócić i powiedzieć, że to moje miejsce na ziemi – z którego zawsze będę mogła wyruszyć w dalekie rewiry i zakątki świata.
Kamper jako substytutu domu, tego dachu nad głową?
Tak, na pewno. Wcześniej najczęściej jeździłam na stopa i spałam pod namiotem, lub w hostelach. Jeżeli pojechałam do jakiegoś kraju na dłużej, powiedzmy na kilka miesięcy, to byłam tam z plecakiem ze stelażem i w zasadzie z rzeczami z tego plecaka żyłam.
Te doświadczenia na początku szalenie mi się podobały i wciąż uważam, że są absolutnie cudowne. Po jakimś czasie jednak ogromna ilości pustych rozmów hostelowych typu “Cześć, skąd jesteś, co tu robisz?” albo kolejny dzień, kiedy w zimnie składasz mokry namiot – męczy. I w zasadzie to masz te wszystkie swoje rzeczy, ale nie masz żadnej nowej książki w zapasie do przeczytania ani innej niż niegniotąca się sukienki do założenia – i powoli zaczynasz rozumieć, że dobrze jest mieć to swoje miejsce.
Ale przy tym, gdy jesteś taką wagabundą, nomadą, włóczęgą, to odczuwasz jednocześnie ogromną potrzebę ciągłej drogi. Od trzech lat mam też psy – z nimi nie mogłam pozwolić sobie na podróżowanie autostopem, więc stwierdziłam, że idealnym połączeniem tej potrzeby posiadania swojego miejsca i bycia ciągle w drodze będzie kamper.
Jak się podróżuje z dwoma psiakami?
Cudownie się podróżuje i cudownie żyje.
Nigdy nie poczułaś, że komfort podróżowania się troszkę zmienił? Przez to, że jednak są jeszcze dwa stworzenia, którymi musisz się opiekować?
Gdy brałam psice, planowałam wziąć tylko jedną, Amelię. W momencie, w którym pojawiliśmy się w hodowli z moim ówczesnym chłopakiem, to okazało się, że weźmiemy obie – Amelię i Wandę. Po paru miesiącach zostałam z nimi sama. Od samego początku wiedziałam, że jest to ogromna odpowiedzialność, dużo wyrzeczeń. Z drugiej strony one dają tak dużo w zamian, że jest to gra warta świeczki. Owszem, jest dużo ograniczeń – pewnie gdybym ich nie wzięła, to byłabym dzisiaj po półrocznej podróży dookoła świata, ale są one, więc zamiast tego przez rok jeździłam po Polsce. Przy dwóch psach mam dużo więcej papierologii w czasie przygotowywania się do podróży – każdy hotel, który wybieram, musi mieć dopisek „dogs friendly”, co wyklucza dużo opcji. Więcej czasu poświęconego na planowanie jest jednak niczym w porównaniu z tym, co dostaję, będąc z psicami na co dzień.
Były z tobą za granicą?
Byłyśmy razem tylko w Czechach. Po tym już, jak zamieszkały ze mną, poleciałam na tydzień do Irlandii i Norwegii, później byłam w Maroko przez dwa tygodnie i mieszkałam w Norwegii jakieś 4 czy 5 miesięcy. Wtedy Wanda i Amelia były u mojej mamy. Na szczęście jest to człowiek, który kocha je tak samo mocno jak ja. W przyszłym roku planuję jednak wybrać się w kilka podróży zagranicznych kamperem i wtedy już wezmę je ze sobą.
Twoja mama wydaje się być bardzo ważna osobą w twoim życiu.
Moja mama odwaliła kawał dobrej roboty, bo udało jej się sprawić, że jest moim absolutnie najlepszym przyjacielem, przez lata jedynym powiernikiem. Jest też jedną z niewielu osób, która zawsze potrafiła mi powiedzieć to, co w danym momencie potrzebowałam czy chciałam usłyszeć.
Udało jej się sprawić, że dziecko w pierwszej kolejności przychodziło z problemem właśnie do niej. Myślę, że jest to marzenie każdego rodzica.
Zawsze dawała mi masę wolności i zawsze mówiła “Zocha, nie daj się ściągnąć w dół i spełniaj swoje marzenia”. No a że starszych trzeba słuchać, to poszłam za jej radą. Jest to jedna z najważniejszych osób w moim życiu.
Co się dzieje w życiu osiemnastoletniej dziewczyny, że podejmuje decyzję, by wyjść z dyskursu “kończymy edukację obowiązkową, idziemy na studia, szukamy pracy”? Od początku wiedziałaś, że taki styl życia nie jest dla ciebie, a droga i podróżowanie to jest to, czego w życiu potrzebujesz?
Zawsze w domu słyszałam (a jednak to co słyszysz w domu zostaje z tobą na bardzo długo): rób to co kochasz, spełniaj marzenia, idź swoją ścieżką, nie oglądaj się na innych, jesteś wartościowa, jestem z ciebie dumna, kocham cię. Jest to niesamowicie istotna rzecz w życiu młodego człowieka, dosłownie każdego. Mając takie podstawy, zawsze byłam człowiekiem, który zadawał mnóstwo pytań, nie tylko innym ludziom, ale też światu. Negowałam, podważałam, dociekałam.
Spotkałam na swojej ścieżce kilka osób, które nakierowały mnie na tę drogę, na której jestem teraz. Najpierw zrozumiałam, że w zasadzie studia nie określą mojej wartości i nie muszą być wcale rzeczą, która sprawi, że stanę się mądrzejsza. Później spotkałam człowieka, dzięki któremu zrozumiałam, że wszystko w życiu jest po coś i że to ja jestem odpowiedzialna za swoje decyzje, co więcej, jakiekolwiek by one nie były, to zawsze, nawet najbardziej bolesne, dadzą coś dobrego.
Spotkałam też wiele innych osób, które otworzyły mnie i na duchowość, i na podróże; na buddyzm, na szersze, głębsze myślenie. Trzy miesiące spędzone w Anglii, z tego dwa w pracy, nauczyły mnie odpowiedzialności i samodzielności. Miesiąc spędziłam na samotnej podróży i próbie wejścia w głąb siebie – poznałam wtedy fantastycznego buddystę.
Trzy lata bulimii, a łącznie 5 lat zaburzeń odżywiania też odcisnęły bardzo duże piętno w umyśle osiemnastoletniej dziewczyny, jaką wówczas byłam.
Gdy po tym wszystkim wróciłam do szkoły okazało się, że system nie do końca wygląda tak, jak myślałam i w zasadzie wcale nie czuję się w nim dobrze. Dusiłam się i spadałam, aż w końcu postanowiłam coś zmienić i poczułam, że mogę to zrobić, bo wiedziałam, kim chcę być i co chcę w życiu osiągnąć.
To jest ultraistotne, że ja naprawdę wiedziałam, o co mi w życiu chodzi. Stwierdziłam, że będę żyć z pisania i podróży. I zrobiłam wszystko, żeby tak właśnie było. Kupiłam aparat i okazało się, można żyć i z pisania, i z fotografii – robić to co się kocha i jeszcze pomagać innym.
Ale wymaga to odwagi i samozaparcia.
Samozaparcia na pewno. Myślę, że potrzeba też wiary. Nie wiem, czy odwagi.
Nie uważam się za osobę odważną, po prostu robię to, co czuje. Chociaż wiem, że to jest już odwagą samą w sobie.
Miałaś wiele pytań do świata. Znalazłaś na nie odpowiedzi czy dalej szukasz?
Cały czas szukam. W momencie, w którym człowiek znajduje odpowiedź na jedno z tych pytań, to staje się bardziej świadomy, więc pojawia się kolejnych siedem kwestii. Pięknie napisał o tym Éric-Emmanuel Schmitt w „Nocy Ognia”, że:
„sztuką życia jest szukać jego tajemnicy, wiedząc, że nigdy się jej nie znajdzie, a mimo to nie ustawać w tych dążeniach”.
Opowiedziałaś mi o ludziach, którzy ukierunkowali cię na to, co obecnie robisz. Kogo spotkałaś?
Nie jestem w stanie wymienić konkretnej osoby. Mam wrażenie, że z każdej rozmowy jesteś w stanie wyciągnąć chociaż jedno słowo, które będzie dla ciebie ważne i nagle okazuje się, że większość spotkań w twoim życiu pomaga ci w rozwoju. A jak pięknie mówi o tym buddyzm, twój największy wróg i najgorszy człowiek, jakiego spotkasz, będzie twoim najlepszym nauczycielem.
Od czterech lat robię też zdjęcia kobietom, akty i portrety. To są zdjęcia niepozowane, zupełnie nieretuszowane, bardzo autentyczne i oddające naturalne piękno, takich nas, jakimi naprawdę jesteśmy. Przychodzą do mnie kobiety, które już się odnalazły, ale i takie, które wciąż poszukują. Dzięki nim mogę się wiele nauczyć – dialogi, które z nimi prowadzę są absolutnie niesamowite.
“Kochaj się” – tak nazywa się twój fotograficzny projekt. Co za tym stoi?
Trzy i pół roku temu wróciłam do Polski, po tym, jak przez ponad dwa miesiące mieszkałam w Anglii, pływałam po Atlantyku i mieszkałam przez kilka miesięcy na Gran Canari. To były momenty, w których po raz pierwszy poważnie zaczęłam zmagać się i wychodzić z bulimii.
Uświadomiłam sobie wtedy, że nieważne jest to jak wyglądasz, tylko jakimi człowiekiem jesteś i że skoro ja nie patrzę na to, jak ktoś wygląda, to prawdopodobnie inni też nie patrzą tak na mnie.
Wróciłam do Polski bez nienawiści i odrazy do siebie, z zupełnie innym nastawieniem, ale nie wiedziałam co ze sobą zrobić, a musiałam się jakoś utrzymać. Od paru miesięcy interesowała mnie fotografia, kupiłam więc aparat i zaczęłam robić zdjęcia. Po dwóch sesjach postanowiłam skompletować portfolio. Zgłosiło się do mnie parę dziewczyn i się zaczęło.
Fotografia, którą tworzę, jest fotografią pokazującą naturalne piękno każdej kobiety. Jest to pewna forma nauki samomiłości, patrzenia na siebie inaczej i wyzbycia się złego samomyślenia. Mówiąc trochę nieładnie, ale bardzo wprost, trafiłam w odpowiednią niszę. Dzięki temu mogłam robić to, co czuję, bo ja zawsze musiałam robić rzeczy, które mają dla mnie sens, które są ważne. No i tak się stało. To mi dało “Kochaj”.
Ty sama mogłabyś być bohaterką “Kochaj się”?
Dzisiaj pewnie już nie. Poszłabym na taką sesję po to, by uwiecznić dany moment w życiu, bo uważam, że zdjęcia są fantastycznym sposobem na uchwycenie danej chwili albo naszego nastroju. Ale jeszcze kilka lat temu mogłoby to dla mnie bardzo dużo znaczyć i wiele dać.
Sama odkryłaś w sobie miłość do siebie?
Tak. Nikt inny tobie tego nie da. To wszystko wypływa z nas i to my decydujemy, czy będziemy o sobie w ten sposób myśleć, czy będziemy chcieli żyć ze sobą w zgodzie czy też będziemy całe życie wojować z jedynym człowiekiem, który jest z nami zawsze. Ten wybór może nie jest łatwy, ale nie wyobrażam sobie patrzeć w lustrze w oczy człowieka, którego nie lubię.
Spotkałam się z dwiema różnymi narracjami. Jedna mówi o tym, że nie jesteś w stanie pokochać siebie, jeśli ktoś ciebie nigdy nie pokochał. Druga natomiast, że nie jesteś w stanie pokochać nikogo innego, jeśli ty sam siebie nie pokochasz.
W jednym i w drugim jest prawda, jednak wydaje mi się, że dopóki dopóty nie będziemy kochali w pełni siebie, jakkolwiek byśmy do tego nie doszli, to nie będziemy w pełni w stanie pokochać drugiego człowieka. Będziemy go za bardzo ograniczać, nie będziemy stawiać żadnych warunków czy oczekiwań, będziemy mu pozwalać na zbyt wiele, albo sobie na zbyt wiele i to nigdy nie będzie w pełni zdrowe.
W momencie, w którym sami nie będziemy pełnią, to będziemy próbowali wypełnić kimś swoją pustkę. Dopiero w momencie, w którym spotkają się dwie pełnie, będą mogły stworzyć wspólnie nową super jakość. Dopóki się to nie stanie, będzie to mocno uzależniające, nie do końca szczere i zdrowe.
Z twojej inicjatywy powstały również “Listy do Was”.
„Listy do Was” piszemy razem z moją przyjaciółką, Justyną. Justyna prowadzi stronę Pisadło, robi rzeczy około literackie, pisze felietony i poezje, a wspólnie piszemy listy do ludzi. Na przykład „List do Ciebie, który boisz się odpowiedzialności”, „Listy do Ciebie, który boisz się rozmawiać o seksie”, „Do ciebie, który nie masz czasu” czy „Do Ciebie, która jesteś kobietą”. Pierwsze listy pojawiły się dwa lata temu i w ciągu tych dwóch lat powstało ich 50 czy 70. Ich tematyka sprowadza się do tego, że po prostu można.
Bo jak nie można, to prawdopodobnie nie możemy, bo tego nie czujemy albo nie widzimy. Ale tak naprawdę to można wszystko.
Gdy opowiadasz o swoich projektach, to ma się wrażenie, że w centrum twojego zainteresowania jest drugi człowiek. Że masz niewyczerpane pokłady miłości do drugiej osoby.
Jesteś kolejną już osobą, która mi to mówi, a ja zawsze słyszałam, że jestem egoistką. Nie wiem czy przez to, że żyłam w sposób jaki żyłam, czy że podejmowałam takie a nie inne decyzje. Jestem na tyle silną osobą, że tym, co sobie uświadomiłam, mogę podzielić się z innymi, albo po prostu być dla innych. Nic mnie to nie kosztuje, daje dużą satysfakcję, a innym może bardzo wiele dać. Mam w sobie ogrom miłości do świata, ale równocześnie w momencie, w którym wiem, że potrzebuję czasu dla siebie, potrafię się odciąć i wyłączyć.
Właśnie teraz, gdy rozmawiamy, prawie w ogólnie mnie nie ma dla świata. Muszę się troszeczkę poskładać, więc nie odpowiadam na wiadomości, nic nie piszę, niczym się nie dzielę.
Gdy ktoś powie “zróbmy coś”, to odpowiem: “Nie, nie chcę mi się, nie czuję tego, nie mam ochoty”, bo wiem, że w momencie, w którym dbam o siebie, czyli będę egoistką, to następnym razem, gdy ktoś mi to zaproponuje, powiem „tak”. Będę miała w sobie na tyle dużo siły i energii, że będę mogła wtedy być na 100% a nie tylko na 50. To jest chyba ten egoizm, który mam w sobie. Zdrowy egoizm.
To dlatego ostatni post na blogu jest z lipca?
Akurat tak się złożyło, że blog poszedł nieco w odstawkę. W moim życiu pojawiła się miłość, a gdy pojawia się o miłość, to ja z reguły dużo mniej piszę – trzymam się zasady, że tym się akurat ze światem nie dzielę.
Twoja działalność w social mediach sprawiła, że zaintrygowałaś tradycyjne media. Co o tym myślisz? Wydaje się, że tryb Twojego życia zrywał z zainteresowaniem szerszej publiczności, że masz swoje grono odbiorców i są to ludzie, którzy myślą w podobny sposób.
Nigdy nie zabiegałam o to zainteresowanie. Zabawne jest to, że ludzie często mówili mi albo mojej mamie “młoda jest, kiedyś jej się znudzi”, “przejdzie jej” albo “każdy z nas kiedyś marzył, ale później życie zgniotło”. Zawsze wtedy odpowiadałam “to, że ciebie zgniotło, to nie znaczy, że mnie też”. Nagle okazuje się, że taka Zosia, która rzuciła szkołę, zjechała kawałek świata, kupiła kampera, jest człowiekiem, z którym ktoś chce porozmawiać, o którym ktoś chce się czegoś dowiedzieć, być może traktując ją jako dziwny przypadek, a być może jako dużą inspirację. Kiedyś chciałam, żeby ten mój blog był znany, albo żeby to, co robię, odbijało się szerokim echem. Później zrozumiałam, że najbardziej liczy się dla mnie to, żeby byli tam ludzie, którzy rzeczywiście chcą słuchać, czytać i są naprawdę zaangażowani. A całe to zainteresowanie – wiem, że nie zdarza się każdemu i jestem wdzięczna za wszystkie rozmowy. Dzięki temu wiem, że mogłam dotrzeć do ludzi, którzy być może chcieli lub potrzebowali usłyszeć takiej osoby jak ja. Nie gloryfikuję tego jednak w żaden sposób.
Co jeszcze przed Tobą?
Na najbliższe miesiące nie mam żadnych planów, bo chyba oduczyłam się w tym roku planować. W ciągu najbliższych 5 lat chciałabym wybudować albo kupić dom na Dolnym Śląsku. W ciągu najbliższej dekady pojechać kamperem do Nepalu, na taką trzy-czteroletnią podróż. Po drodze zobaczyć Laos, Wietnam, Kambodżę, Syberię, Mongolię, Tybet i masę innych miejsc. A później to już w zasadzie mogę umierać.
Żałujesz czegokolwiek?
Nie. Staram się żyć tak, żeby nie żałować absolutnie niczego. Najczęściej żałuje się nie tego, co się zrobiło, tylko tego, czego się nie zrobiło. Ale chyba nawet takiej rzeczy nie mam.
Gdy ktoś, tak jak ja, bardzo mocno wierzy, że wszystko dzieje się po coś, nic się nie dzieje bez przyczyny, a przypadki nie istnieją, to nawet jeśli czegoś nie udało się zrobić, to po to, żeby kiedyś mogłoby się to zrobić lepiej.
Albo żeby zamiast tego zrobić coś “bardziejszego”.