Kiedy, w szokującym zwrocie akcji, świat postanowił codziennie przestrzegać się przed sobą samym, nie byłem zdziwiony. Jest to przecież zgodne z ultymatywną zasadą – nie rób bliźniemu swemu tego, czego nie zrobiłbyś jego żonie, której nie możesz pożądać.
Ustalmy bowiem fakty. Właściwie nikt już nie docieka istoty spraw, bo może uznaliśmy, że istot nie ma. Sztuka stała się publicystyką, publicystyka stała się rozrywką, a rozrywka stała się polityką. A my staliśmy się łatwopalni, tak śmiesznie marni. Szczególnie jeśli chodzi o każdy z tych aspektów. Wielokrotnie kłócimy się o to, czy tego rodzaju rozrywka, która jest polityką, jest lepsza, ale sztukę analizujemy na zasadzie – oto przedstawiony problem społeczny, zastanówmy się nad nim.
Co drażni mnie i męczy w tej całej sytuacji wiecznego zagrożenia jest to, że stajemy się w tym wszystkim zwierzęcymi antypartnerami w społeczeństwie. Nie wsłuchujemy się nawet w słowa, które doprowadzić mogą do rzeczy, ale skupiamy się na wrażeniu, jakie antypartner zostawia w nas. Dla przykładu:
– Czy pójdziemy do parku jak za czasów mojego dzieciństwa?
– Och, czy na każdym kroku musisz krytykować moją matkę?
Tego rodzaju zabiegi bowiem są dla nas dużo łatwiejsze. Nikogo nie obchodzi skrypt, który wysyłamy sobie nawzajem, wszędzie bowiem doszukujemy się ukrytego, drugiego, a nawet trzeciego dna, bo nauczeni zostaliśmy, że nic nie jest takim, jakim się wydaje. Bo trzeba uważać na świat, co zresztą świat nam mówi. Bo w telewizji, która jest rozrywką, ale polityką, mówili, że trzeba patrzeć na wszystko, bo wszystko może być wszystkim. Okradną Cię w internecie, wnuczek może wyłudzić pieniądze, policjantom nie można ufać, strażacy podpalają mieszkania, żeby następnie stworzyć w nich graffiti, bo to ich pasja od zawsze, ale nie mogą się realizować, bo to zawód zaufania publicznego w jakiś sposób, więc podpalają i malują, bo chcą być częścią sztuki, czyli publicystyki. Rozumiecie?
A na to wszystko nakłada się jeszcze czapka doczesności, kiedy wiara w cokolwiek i gdziekolwiek jest zupełnie nam zbędna i wstydliwa, chyba że to, w co wierzymy jest stare, ale często też nie.
W czasach, gdy nic nie można wyciągnąć przed nawias możemy właściwie wyciągnąć przed nawias tylko czasy i mnożyć się przez nie do wieczności, bo czym tylko możemy skrzywdzić się nawzajem, tym będziemy krzywdzić się na pewno. Wyciągając zatem czasy przed nawias, mamy równanie: zeitgeist((ja + ty) zagubieni jak zawsze)), które bardzo jasno pokazuje nam i udowadnia stale, że właściwie zostajemy zawsze tylko ty i ja i jakoś musimy sobie to poskładać, niezależnie od okoliczności.
Możemy też skupić się na jedzeniu i piciu, ja nawet nie miałbym wiele przeciw.