Spotkali się półtora roku tamu, obydwoje w przełomowych momentach w swoim życiu. Ona nomadka, fotografka, autorka projektu kochaj.się, nn twórca filmów dokumentalnych. Połączyła ich podobna wrażliwość i estetyka. Gdy kliknęło, pojechali w Polskę i zrobili razem film. O miłości do samego siebie, wolności, rozmowie z drugim człowiekiem i nietuzinkowości ich projektu „To tylko/aż ciało”. Z Zosią Lenczewska-Samotyj i Michałem Hytrosiem rozmawia Julia Trojanowska.
Zosiu, co się zmieniło u Ciebie od naszej ostatniej rozmowy?
Zosia: Gdy rozmawiałyśmy poprzednim razem, byłam w Warszawie i chciałam oswoić się z miastem, poznać je i na momencik osiąść, bo poznałam wówczas bardzo ważnego dla mnie człowieka. Świat jednak chciał, że wyrzuciło mnie kawałek dalej i w tym momencie jestem w Norwegii. Ten fragment mojej historii z Warszawą dobrze opisuje to, co powiedział mi Michał parę tygodni temu, w kontekście naszego filmu – całe życie trzeba podnosić karty i mówić „sprawdzam”, cały czas próbować. Tak więc znowu sprawdziłam i aktualnie jestem pod Bergen. Zupełnie nieplanowanie, ale chyba całkiem potrzebnie.
I co w tym Bergen się dzieje?
Zosia: Przyjechałam do Bergen w styczniu i na początku nie do końca wiedziałam co ze sobą zrobić. Po chwili stwierdziłam, że skoro już tutaj jestem i mam duże możliwości, to zaczęłam pracować jak dzika orka. Odkładam na Wolny Dom i na Wolną Stodołę – chcę stworzyć piękne, potrzebne miejsce dla wspaniałych ludzi, którzy chcieliby być wysłuchani i usłyszani, którzy chcieliby od życia więcej niż tylko powierzchownych, płytkich relacji.
Rozumiem że projekt nad którym teraz razem pracujecie dotyczy właśnie tej wolności?
Zosia: W dużej mierze tak, ten projekt jest o wolności bardzo różnorodnej. Połączyło nas zainteresowanie ciałem i jego postrzeganie w społeczeństwie. W momencie w którym zaczęliśmy podróżować okazało się jednak, że tak naprawdę nie tylko o ciało chodzi. Udało nam się stworzyć film, który traktuje o szeroko rozumianej wolności – o wolności wyboru, wolności bycia w sobie, wolności bycia ze sobą, próbowania i poznawania.
Zanim porozmawiamy o samym filmie – Michał, napisałeś, że “w dobie pandemii historia, którą dziś widzicie, przyszła do mnie”. Jak to się stało?
Michał: Dziwnie. Miałem dość filmu, czułem zawodowe wypalenie. Nie miałem ochoty poświęcać kolejnego kawału swojego życia na coś, co mnie zupełnie nie interesuje i robić kolejny projekt dla projektu. Kończyłem jeden film i nie widziałem możliwości odnalezienia w sobie na nowo pasji, rozpalenia tego ognia i poczucia, że to co robię ma jakiś sens. Że przynosi jakąkolwiek korzyść moim bohaterom, ludziom których spotykam, którym chcę dać przestrzeń do wypowiedzi. Że to nie jest tylko kolejny ładny obrazek i jakaś historia, ale opowieść, która pozwala uwolnić emocje, oczyścić się, zadać pytanie lub znaleźć odpowiedź. Już będąc szkole, myślałem o projekcie, który oscylowałby wokół tematyki ciała, ale nie znalazłem odpowiedniej osoby, dzięki której powiem „jedziemy i robimy”. W końcu trafiłem na profil Zosi i po prostu do niej napisałem. Spotkaliśmy się we Wrocławiu, siedzieliśmy w kamperze i gadaliśmy chyba z dwie godziny. Już wtedy wiedzieliśmy, że trzeba to zrobić. Powiedziała mi, że za tydzień rusza w Polskę i czy z nią jadę. Powiedziałem – tak. Nie wiedziałem co mnie czeka, gdzieś w głowie miałem pomysły, planowałem i pisałem scenariusze, ale Zosią jest osobą, która chodzi własnymi drogami, myśli nieszablonowo, sama wyznacza codziennie nowy rytm swojego życia. To było niesamowite móc to oglądać, towarzyszyć jej i dostać tak ogromny kredyt zaufania, nie tylko od Zosi, ale od poznanych bohaterów. Ten film nie mówi tylko o ciele, ale też o wolności młodego człowieka. O tym, że stajemy przed wyborami, które mogą nas zamknąć albo otworzyć. Śmieję się, że po tym filmie mam nową siostrę, bo nawiązaliśmy relację pełną zaufania i otwartości. Nigdy mi się coś takiego nie przydarzyło, to była największa lekcja pokory, jaką do tej pory odebrałem. Mierzenie się z ogromnymi emocjami i bycie jednocześnie one man crew – szalenie trudne, ale też niesamowicie rozwojowe.
Czyli na dobrą sprawę jest to projekt od początku do końca zrealizowany przez Waszą dwójkę?
Michał: Tak, bez żadnego budżetu – wypożyczyłem kamerę, którą do dziś odpracowuję. Chciałem zrobić coś od początku do końca samodzielnie. W filmie mamy niesamowicie intymne sceny, gdy Zosią fotografuje akty – to też warunkowało minimalną ekipę. Robiliśmy to we dwójkę, bez pomocy zewnętrznej, bez finansowania. Oczywiście pomagają nam cudowni ludzie tacy jak montażysta Yakiv Komaryński czy animatorka Karina Paciorkowska . Jesteśmy szaloną produkcją jak na film, który, jak wiadomo, jest drogą zabawą.
Zosiu, ten film to opowieść o Tobie i ludziach, których spotykasz na swojej drodze, czy jesteś może przewodniczką po historiach innych osób?
Zosia: To się przenika – moja opowieść oraz otwarcie przestrzeni do wypowiedzi bohaterom i bohaterkom. Są momenty, w których moja historia służy za tło, czasami wychodzi na pierwszy plan, jest kanwą tej opowieści, natomiast bardzo ważne jest to, co słyszymy od bohaterów i bohaterek. Chodzi o to, żeby być wysłuchanym. Powstała nam półtoragodzinna rozmowa ze sobą samym i z innymi.
Michał: Zosia jest przewodnikiem, a jednocześnie to jest jej historia. Śmialiśmy się z montażystą, że atakujemy z każdej strony, zadajemy pytania patrząc na daną sytuację z wielu możliwych punktów widzenia. To jest ta siła tego filmu – to opowieść o Zosi, o jej życiu i konsekwencjach wyborów, ale jednocześnie opowieść każdego z bohaterów. Każde spotkanie to osobna etiuda filmowa. Nie pozostajemy na wierzchu, schodzimy głębiej w emocjach i pytaniach. Z jednej strony mamy tematy bardzo ważne, jak akceptacja swojego ciała, ciałopozytywność, problemy młodych ludzi z brakiem akceptacji i zaburzeniami odżywania, ale jednocześnie widz, tak jak ja, widzi w Zosi siebie i te same trudne decyzje, które musi podejmować. Wydaje mi się, że największą siłą tego filmu jest brak ubarwiania, tylko ogromna, emocjonalna szczerość, która wali obuchem w głowę, ale tak pozytywnie.
Zosia: Udało nam się stworzyć coś, dzięki czemu wszyscy mogą być wysłuchani. To historia o młodych ludziach. Jak popatrzymy szerzej i porozmawiamy od serca, to nagle okaże się, że jesteśmy lub byliśmy w tej samej sytuacji. Byłam wczoraj na Kręgu Kobiet – była nas tam dziesiątka, w różnym wieku, z różnymi historiami, ale każda z nas w jakimś momencie życia była w tym samym punkcie, tylko na codzień tego nie zauważamy i czujemy się bardzo samotni. Każdy z nas z czymś się zmaga, często z tym samym i naprawdę nie jesteśmy w tym osamotnieni. Tak jak Michał powiedział, to jest bardzo emocjonalny film – mocny i wymagający, ale z drugiej strony podnosi na duchu.
Michał: Tak! Ma też oczywiście pozytywne przesłanie! Film o Zosi jest najtrudniejszym, jaki do tej pory zrobiłem, bo jej osobowość nie mieści się w kadrze. Ciężko jest dać tak barwnej osobie przestrzeń w bardzo bezpieczny i jednocześnie nieskrępowany sposób. W tej całej historii, oprócz słabszych chwil i smutku, pojawia się wiele euforii i szczęścia, począwszy od naszego spotkania w kamperze. Mega ważne były także momenty, w których kamera była wyłączona – one zaprocentowały potem. Kiedy zainwestuje się w relacje i emocje, zbuduje przestrzeń bezpieczeństwa, gdzie ludzie są w stanie zaufać sobie nawzajem i okolicznościom – wtedy zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe, magiczne i przede wszystkim szczere.
Wystartowaliście z jakimś planem?
Zosia: Mieliśmy ściśle określony plan, co od naszej podróży, ale całej reszcie procesu pozwoliliśmy płynąć. Wiedzieliśmy, że ten film wcale nie będzie tylko i wyłącznie o tym, o czym miał być od początku. Michał w trakcie montażu odkrywał coraz to nowe rzeczy, dzięki czemu film ewoluował. Ja miałam rozpiskę – to był przełom lipca i cały sierpień, jeździłam wówczas kamperem, robiąc zdjęcia. To była zaplanowana trasa, byłam umówiona w poszczególnych miastach z osobami, które zgodziły się, aby Michał towarzyszył nam przy sesjach. Film jednak zaczął żyć swoim życiem i pięknie mu to wyszło.
Michał: Jak to z każdym dobrym planem bywa, wkradła się w niego improwizacja. To jest domena dokumentu – nie ustawiam sobie kadru, światła, nie czekam aż ktoś krzyknie akcja. Tutaj biegnie się za bohaterem. Kilka razy zdarzyło się powiedzieć „Zosia wolniej, bo nie nadążam”. Każda osoba z którą rozmawialiśmy była inna, charakteryzowała się większym lub mniejszym zamknięciem, niektóre bardzo dużą otwartością; do każdego trzeba było znaleźć klucz. Pojawiły się sytuacja niezapowiedziane – opóźnienia i przedłużenia, stanie w korkach, wielogodzinne nocne rozmowy, lody na dachu w Warszawie. Nie kręciliśmy filmu, staraliśmy się złapać chwilę, jakiś moment. W dużej mierze improwizowałem, ale też wiedziałem, że to może się opłacić, pod warunkiem mojej zupełnej szczerości.
Zosia: Byłam fotografką i przewodniczką w drodze, Michał z kolei trzymał kamerę i miał wizję filmu. Ja po prostu robiłam swoje, on swoje, nie wchodziliśmy sobie w drogę i zaufaliśmy sobie.
Michał: To jest piękne w dokumencie, że nigdy nie wiesz co cię spotka kolejnego dnia. Nie masz shootingboardu tak jak w filmie fabularnym. Jesteśmy na ośmiu metrach kwadratowych, w pędzącym kamperze, z dwoma psami, jest szaleństwo. Problemy techniczne doprowadzały mnie do szewskiej pasji, ale one nadają charakter temu filmowi.
Michał, a jak Ty czułeś się w środowisku Zosi?
Michał: Myślę, że to się wszystko udało dzięki temu, że nie pojechałem jako filmowiec – nie byłem tylko gościem, który trzyma kamerę. Wszystko, co się wydarzyło, budowało mnie. Mieliśmy swój czas prywatny, pierwsze trzy dni spędziliśmy na Ognisku Nomadów, gdzie zrobiliśmy pojedyncze ujęcia, ale przede wszystkim była to zabawa, poznawanie ludzi. Ja też miałem problemy z samoakceptacją, z cielesnością – opowiadałem o tym Zosi i osobom, z którymi się spotykałem. Nie dlatego, żeby ich ośmielić, po prostu czułem, że mogę to zrobić. Dzięki temu, że pozwoliłem sobie na taką szczerość, było mi lżej. Można by powiedzieć, że Zosia jest z innego świata niż ja, ale kiedy tylko ją poznałem to poczułem, że w duchowości i przepływie energii czy połączeniu fluidów jesteśmy totalnie z tej samej bajki. Zosia pokazała mi zupełnie inny sposób patrzenia na rzeczywistość. Mnie – defetyście, pesymiście. Nie kręciłem filmu, ja pojechałem spotkać człowieka i z nim pogadać, a film wydarzył się przy okazji.
Zosia: Myślę, że połączyła nas bardzo podobna wrażliwość.
Michał: Tak, i estetyka.
Co wam jeszcze zostało do ukończenia filmu?
Michał: Zakończyliśmy montaż, teraz czekamy na animację. To bardzo czasochłonny proces, a nie dysponujemy budżetem. Została jeszcze kwestia korekcji koloru oraz dźwięku, tłumaczenia filmu na język angielski oraz postaranie się o prawa muzyczne, bo muzyka odgrywa w filmie ogromną rolę.
Jaka jest przyszłość tego filmu? Gdzie chcecie go pokazać, kto ma go zobaczyć?
Michał: Jest to produkcja niezależna, więc chcemy zgłosić film na jak największą ilość festiwali. Liczymy na pomoc różnych fundacji zajmujących się planowaniem strategii festiwalowej dla takiego typu filmów dokumentalnych. Będziemy się starać, aby film trafił do streamingu, pojawił się w telewizji na kanałach tematycznych, ale przede wszystkim chcemy robić swoje pokazy. W większych miastach i lokalne – aby film dotarł głębiej i wżarł się w tkankę.
Zosią: Z jednej strony chcemy tego filmu na festiwalach, ale zdajemy sobie sprawę, że przez nagość, która w filmie się pojawia, to będzie bardzo kontrowersyjny obraz i możemy się spotkać z ogromną krytyką i niezrozumieniem. Chcemy wejść w dyskusję, coś pokazać, może zmienić. Chcemy naszą filmową rozmową rozpocząć kolejne dyskusje.
Zosiu napisałaś mi, że zadaliście sobie pytanie “czym jest wolność i kto o niej decyduje”. Znaleźliście odpowiedź?
Zosia: Wolność jest przede wszystkim w nas i to my dajemy sobie prawo do potykania się i dawania sobie siły w pojedynkę lub wspólnie z kimś. Wolność to cały czas mówić „nie wiem, zobaczę, przekonam się, najwyżej się pomylę” – po prostu się nie bać i wierzyć, że można, że to się zawsze opłaca. Bo nawet, jeżeli się potknę i pogubię, to wyjdę silniejsza, mądrzejsza.
Michał: Poszukujemy odpowiedzi, ale ta odpowiedź niekoniecznie jest celem samym w sobie. Niewiedza, zadanie sobie pytania i poszukiwanie jest fajniejsze od uzyskania odpowiedzi. Naszym sztandarowym pomysłem było, że zadajemy pytania, nie unikamy odpowiedzi, ale nie wstydzimy się, jeżeli nie potrafimy jej jednoznacznie udzielić. Co decyduje o wolności w moim przypadku? W dużej mierze przypadek, trochę jak u Kieślowskiego, ale nie ma co się tego bać. Zacznie się od przypadku, jednak będziemy mogli jakoś tym pokierować. Trzeba sobie tylko odpowiedzieć, czy chcemy wziąć ten ster we własne ręce, czy łajba ma się tak po prostu kołysać.