Michalina Łabacz – Czuję, że jestem w dobrym miejscu

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Kinga Burzyńska: Powiedzieć, że to czas Michaliny Łabacz, to nic nie powiedzieć. Dzień dobry, witam cię na naszej wspaniałej, rudej kanapie.

Michalina Łabacz: Dzień dobry. Bardzo się cieszę, kanapa jest przyjemna i wygodna.

Powiem teraz same piękne rzeczy o tobie: 6 sierpnia premiera drugiej części O psie, który jeździł koleją, 22 sierpnia premiera Schedy na platformie Max, jesienią lub z początkiem przyszłego roku Niebo. Rok w piekle. Do tego Oszuści, etat w Teatrze Narodowym, mnóstwo spektakli. Czy coś pominęłam? Gdzie jeszcze można zobaczyć Michalinę Łabacz poza okładką „Pani”?

Jeszcze Heweliusz.

A jejku, oczywiście! Jesienią, w listopadzie, czekamy na premierę Heweliusza w reżyserii Jana Holoubka. Na co ty najbardziej czekasz?

Na co ja najbardziej czekam? Nie chcę wyróżniać żadnego projektu, bo jeszcze mi się dostanie (śmiech). Chyba czekam na każdy po trochu, bo każdy był zupełnie inny. Każda rola była dla mnie czymś nowym w życiu zawodowym. Jestem bardzo wdzięczna za wszystkie ostatnie spotkania.

Obejrzałam pierwszy odcinek Schedy i zobaczyłam inny kolor Michaliny Łabacz. Czekam na tę rolę, bo w pierwszym odcinku tylko trochę odsłaniamy, kim jest, a jest bardzo ciekawą postacią. W kolejnych odcinkach rozwija się tak, że jeszcze czegoś takiego nie grałaś.

Tak, Ola ma w sobie fajną zołzowatość – tak to nazywam – i bardzo to lubię. Jest silna, pewna siebie, wie, czego chce. Mam wrażenie, że nie zastanawia się długo, tylko działa. To mroczny dramat psychologiczny z kryminalnym wątkiem, w którym rozpoczyna się nierówna walka o spadek. Ale moja bohaterka walczy
o to, co najcenniejsze, czyli o rodzinę. Postawiona pod ścianą próbuje odgruzować swój świat, który nagle się jej zawalił.

To, jak powiedziałaś, dramat psychologiczny z kryminalnym wątkiem w reżyserii Ani Kazejak. Grają: Magdalena Popławska, Bartek Gelner, Grzegorz Damięcki, siedząca obok mnie Michalina Łabacz, a także Michalina Brzuska – twoja serialowa córka – i Jacek Koman, głowa rodu, król Helu.

Tak.

Są dwa wątki. Hel to jeden, ale zacznijmy od twojej córki, bo sama wyglądasz na osiemnaście lat.

Bardzo dziękuję. Ale prawda jest taka, że od mojej osiemnastki już sporo minęło i mogłabym mieć nastoletnią córkę.

Jaka jest wasza relacja i jak ci się to grało?

Z Misią grało mi się cudownie. Mam wrażenie, że fajnie się złapałyśmy zarówno prywatnie, jak
i na planie, tworząc tę relację. Nie zastanawiałam się za bardzo, że powinnam grać mamę
w stereotypowy sposób. Jest takie przekonanie, że mama musi być bardzo dojrzała, nobliwa. A jak wiemy, w tej relacji rodzicielskiej nie ma to znaczenia. Najważniejsze są emocje, więzi. Tak mi się wydaje.

A Hel, który był kolejnym bohaterem? Bo trochę pojechaliście tam jak na kolonie całą ekipą aktorską.

To prawda. Na konferencji zdałam sobie sprawę, że wszystkim opowiadałam, jak było słonecznie i pięknie. Zapomniałam o naszych wspaniałych warunkach atmosferycznych, które nad polskim morzem bywają różne. Pogoda trochę dała nam w kość. Ale pamięć jest wybiórcza, jak widać – zapamiętałam te słoneczne dni. Hel był cudowny, kocham morze, uwielbiam Kuźnicę, więc chyba nie mogliśmy trafić lepiej.

To kolonie w sensie, że aktorzy, wyjeżdżając z domu, zostawiają wszystko i są oddani tylko projektowi – bez zakupów i codziennych obowiązków. Trochę inaczej się wtedy pracuje. Zwłaszcza z tak interesującą ekipą przyjaciół czy kolegów.

Zdecydowanie. Człowiek przyzwyczaja się do codzienności, schematów, wspólnych posiłków, więc można nawet za tym zatęsknić.

Jesteś aktorką – zwierzęciem stadnym? Lubisz bycie w grupie, czy potrzebujesz samotności?

Lubię być w grupie, ale bywam też dzikusem. Oczywiście, grupa grupie nierówna, ale mam szczęście do ludzi, do spotkań. W przypadku Oszustów to są cudowne wyjazdy – naprawdę czujemy się ze sobą dobrze. To rodzaj kolejnej rodziny. Tak jak w teatrze – zespół daje poczucie bezpieczeństwa. Mam wrażenie, że mimo długiej znajomości, przy każdej roli, przy każdym tytule, poznaje się tych ludzi na nowo.

Zaraz po szkole dostałaś etat w Teatrze Narodowym. Jak to było?

Jan Englert był moim profesorem w Akademii Teatralnej. Pod koniec drugiego roku zaproponował mi zastępstwo. Na trzecim roku je zrobiłam, a na czwartym, dyplomowym, zagrałam w spektaklu Garderobiany z Janem Englertem i Januszem Gajosem. I tak już wsiąkłam.

Same świetne grupy. Od początku Smarzowski, Teatr Narodowy. Kończąc szkołę, a nawet zaczynając, bo już na drugim roku dostałaś propozycję z Narodowego – czy myślałaś, że tak szybko będziesz pracować
z najlepszymi?

Chyba nie. Nie miałam pełnej świadomości, jak to wygląda, z czym to się je. Oczywiście marzyłam o pracy z największymi, o doświadczaniu różnych poziomów artystycznych, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko. Nie zdążyłam nawet pomyśleć.

Ponieważ nie miałyśmy okazji dłużej rozmawiać, chcę wrócić na moment do Wołynia. To był absolutny przełom i fenomenalny start. Jak to się stało, że spotkałaś Wojtka Smarzowskiego? Wzięłaś udział w castingu czy on cię gdzieś zobaczył?

Byłam na pierwszym roku. Pamiętam kartkę w szkole: „Casting do nowego filmu Wojtka Smarzowskiego – Wołyń”. Śmieszne, ale naprawdę, stojąc przed tą szklaną witryną, nie do końca wiedziałam, co to wszystko znaczy. Castingi trwały rok, codziennie sprawdzałam maila i czekałam na wiadomość. Finał był taki, że oficjalnie nikt mi nie powiedział, że dostałam Zosię. Magda Szwarcbart, reżyserka obsady, chciała, żeby Wojtek mi to oznajmił, a on myślał, że już wiem…

Bo nikt ci wprost nie powiedział…

Tak, nikt mi tego wprost nie powiedział, więc domyśliłam się sama.

Piękna, czysta karta, którą Wojtek Smarzowski zapisał jako pierwszy. Cofnijmy się jeszcze – jak to się stało, że zdawałaś do szkoły teatralnej? Miałaś plan B? Liceum robiłaś w Suwałkach, prawda?

Tak, w Suwałkach. Odkąd pamiętam, chciałam być aktorką, wymyśliłam sobie szkołę teatralną. Oczywiście, to był trochę „ryzyk-fizyk”. Nie miałam planu B.

Gdzie ją sobie wymyśliłaś? Jak to się stało?

Ciężko powiedzieć. Chyba już w przedszkolu zaliczyłam pierwsze występy publiczne. Potem podstawówka i język polski, gdzie trzeba było recytować wiersze. Zawsze miałam dużo dodatkowych zajęć, ale nigdy aktorskich – całe dzieciństwo głównie śpiewałam, byłam w studiu piosenki, jeździłam na festiwale. To było hobby, bardzo przyjemne spędzanie czasu. Nie wiązałam z tym przyszłości – czułam, że nie śpiewam na tyle dobrze, by robić to zawodowo. Miałam w sobie dużą samokrytykę. Ale też zwyczajnie wiedziałam, czego chcę. A chciałam grać. Kino od zawsze mnie fascynowało. Zdawałam do szkoły, za pierwszym razem się nie udało. Dostałam się do Studium Wokalno-Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Spędziłam tam dwa wspaniałe lata, bardzo dużo się nauczyłam. Wszystko było świeże, chłonęłam jak dziecko.

Wracając do projektów, które masz – Pies, który jeździł koleją to część druga. To specyficzna praca, bo z dziećmi.

Tak, to kino familijne, bardzo ciekawe doświadczenie. Opowiadamy o dzieciach, przez dzieci, dla dzieci. Język jest specyficzny, inny, ale pełen czułości. To kolorowy świat, do którego zaprosiła mnie Magda Nieć. Miałam dużą frajdę i satysfakcję. W filmie zmagałam się ze stereotypem mamy pracującej, która nie może być na sto procent ani z córką, ani w pracy. Cieszę się, że robi się coraz więcej filmów dla dzieci.

Uważam, że to skandal, że tak młoda osoba gra mamy.

Zgadzam się (śmiech).

Powiedziałaś, że to specyficzne i czułe. Aktorzy dorośli muszą zejść na drugi plan, schować siebie, grając z dzieckiem.

Tak. Z dziećmi jest trudniej, bo szybko się rozpraszają. Trzeba je otulić opieką i czułością, by czuły się dobrze i bezpiecznie. My jesteśmy szkoleni, przyzwyczajeni do trybu pracy na planie, a dzieci szybko się nudzą. To na pewno dodatkowa lekcja cierpliwości.

Jaką dziewczynką była Michalina? Twoja koleżanka Gabrysia z Oszustów mówi, że masz wspaniałe poczucie humoru, a eteryczność to pozory.

Pewnie coś w tym jest. Z Gabrysią znamy się już długo, więc wierzę jej na słowo. Na pewno mam swój świat, do którego zapraszam tylko wybrane osoby. Zawsze chodziłam swoimi ścieżkami, ceniłam niezależność. Mama mówi, że zazwyczaj musiało być po mojemu.

Tupałaś nóżką i mówiłaś: „Ja zrobię”, nawet jak ktoś mówił inaczej?

Różnie bywało (śmiech). Wiedziałam, do czego dążę, więc cieszę się, że się udało. Czuję, że jestem w dobrym miejscu.

Jeszcze nie powiedziałyśmy o Niebo. Rok w piekle – kolejnym kolorze twojego aktorstwa. Serial w reżyserii Bartka Blaschke, jeszcze bez daty premiery, na platformie Max. Musiałaś wejść w sektę.

Bartek Blaschke to wyjątkowy reżyser. Mimo tych trudnych tematów, praca była naprawdę wielką przyjemnością. Zagłębianie się w świat sekty, poznawanie bohaterów, ich motywacji, życiorysów – to było bardzo interesujące i zarazem przerażające. Nie chciałabym nigdy trafić do takiej sekty. Moja postać, Karolina, w środku krzyczy, jest połamana, chwyta się głównego bohatera, szepcze: „Uratuj mnie”. To piekło. Nie mogę zdradzić za dużo, ale ta wiara, manipulacja – są przerażające. Każdy szuka siebie, chce być szczęśliwy, wolny, myśli, że znalazł swoje miejsce na ziemi, a to wszystko bardzo ulotne.

Usprawiedliwiasz ich? Rozumiesz ją, że szukała schronienia, bo spotkało ją coś złego?

Na pewno. Myślisz: „Nigdy bym tam nie weszła”, ale ludzie przeżywają straszne rzeczy, czują się obrzydliwie samotni, szukają akceptacji, przynależności do grupy. Każdy chce być kochany, akceptowany. Wydaje ci się, że jesteś w najlepszym miejscu, a to manipulacja, chore uzależnienie. Moja Karolina ma doktorat z chemii. Nie ma znaczenia, co robisz w życiu. Nigdy nie wiesz.

Zaczęłyśmy od grupy i do grupy wracamy. Przy takich serialach jak Niebo. Rok w piekle zastanawiam się, jak pracujesz nad postaciami. Zaczęłaś z wysokiego pułapu – Wojciech Smarzowski i Wołyń. To wymagało niezwykłego przygotowania. Na ile to było świadome?Na czym to polegało? Czy teraz mniej cię kosztuje przygotowanie do ról, bo czerpiesz z siebie?

Przy każdej roli jest inaczej – wchodzisz w inne buty, przeżywasz czyjeś życie bez konsekwencji. W Wołyniu wszystko było dla mnie nowe. Mieliśmy dwa, trzy spotkania z Wojtkiem i Arkiem Jakubikiem, przechodziliśmy przez scenariusz, nazywaliśmy sceny, emocjonalność mojej bohaterki, jej motywacje. Potem weszłam na plan i jakoś poszło. Czułam Zosię i scenariusz. Wojtek powiedział, że w pewnym momencie już wiedziałam o Zosi więcej niż on sam. Rozumieliśmy się bez słów, dawał duże poczucie bezpieczeństwa. Kocha aktorów, daje wolność, ale jest przy tym bardzo konkretny – wie, czego chce.

To mogła być większa szkoła aktorstwa niż filmówka. Robert Więckiewicz i Arek Jakubik mówią, że są role, które zmieniają ich jako ludzi. Arek opowiadał, jak uciekał po ostatnim dniu zdjęciowym w Wołyniu.

Tak, pamiętam ten dzień. To był najdłuższy jesienny okres zdjęciowy, bardzo trudny emocjonalnie.

Czy ciebie to zmieniło? Przyspieszony kurs aktorskiego dojrzewania?

Screenshot

Na pewno. Chyba nie miałam świadomości, że rzucono mnie na tak głęboką wodę. Byłam zielona, nigdy nie stałam przed kamerą. W Akademii nie mieliśmy takich zajęć, dopiero później Maciek Stuhr prowadził warsztat mistrzowski. A ja uczyłam się na planie – każda scena była pierwsza. Zdjęcia trwały rok, potem pół roku przerwy i dokrętki. A ja w tym czasie skończyłam szkołę, ale przede wszystkim dojrzałam – jako kobieta i aktorka.

Poczułaś się silniejsza?

Chyba tak.

Nagrody, które dodały skrzydeł, pokazały, że to, gdzie chcesz iść, jest osiągalne. Nie miałaś kryzysu? Zbyszek Zamachowski po Cześć, Tereska nie wszedł na plan przez kilka lat, ale ciebie to nie dotyczyło, bo grałaś od razu bardzo dużo.

Tak, miałam szczęście – poszło. To już jedenaście lat od Wołynia. Dostałam dużo pytań: ile mnie to kosztowało, czy się zmieniłam. Wyciągnęłam z tego, co najfajniejsze – siłę.

Cudowne, że Wojtek Smarzowski kręci kolejny film i znów cię zatrudnia. To potwierdzenie, pieczęć.

Tak, to bardzo miłe.

Michalina, do jakiej grupy będziesz należeć w najbliższym czasie?

Czeka mnie nowe zadanie jesienią, bardzo się tym cieszę i ekscytuję.

A jesteś sportowa? Gdyby kazali ci boksować, pływać, żeglować…? W Schedzie wchodzisz na łódkę w obcasach.

Tak, ale potem zakładam płaskie buty. Ola troszeczkę się zmienia. Kostiumy i charakteryzacja współtworzą ten świat – to ogromna wartość przy budowaniu postaci.

Nie ma przed tobą rzeczy, których byś się bała?

Nie, bardzo lubię wyzwania. Nic mnie nie zatrzyma.

Piękna puenta. Michalino, bardzo dziękuję za spotkanie.

To ja dziękuję.

Fot. Michał Buddabar

Reklama

Skuteczna pomoc osobom z ADHD | Wiktoria Jackowska i Angelika Balbuza

Angelika Balbuza gości tym razem u nas Wiktorię Jackowską — redaktorkę prowadzącą, koordynatorkę redakcji i managerkę PsychiatraPlus. Członkini Stowarzyszenia Bliżej ADHD. Dziś porozmawiamy o zbliżającej się wielkimi krokami konferencji “ADHD | Od nauki do skutecznych rozwiązań”, która odbędzie się już 4-5 października, link do zapisów.