Rolke/Niedenthal/Świetlik – Cała Fotografia Jest Oszustwem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Tadeusz Rolke, Chris Niedenthal i Andrzej Świetlik – co ich łączy, a co dzieli

Andrzej Świetlik: Dzień dobry. Pan Tadeusz Rolke.

Tadeusz Rolke: Dzień dobry.

Chris Niedenthal.

 
Reklama

Chris Niedenthal: Kłaniam się.

Ja nazywam się Andrzej Świetlik. Panów właściwie przedstawiać nie trzeba. Rolke jest legendarnym fotografem, który ma na swoim koncie… ile lat fotografowania?

Tadeusz Rolke: Miałem 14 lat, jak zacząłem.

Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie (śmiech).

Tadeusz Rolke: Ale jest typowe dla leniucha.

Dobrze, do tego też dojdziemy

Chris Niedenthal: Wyższa matematyka.

Tadeusz Rolke: Po prostu nie chciało mi się liczyć, więc lepiej, żebyś ty to zrobił.  Ale nadal słucham i usiłuję się skoncentrować

Krzysztof też jest równie znanym i ważnym fotografem. Myślę, że także legendarnym w tym co robi. Ja jestem skromnym fotografem, natomiast w roli, w którą dałem się wmanewrować, jestem po raz pierwszy w życiu. Pamiętam, że jak na jakimś towarzyskim spotkaniu spotyka się dwóch fotografów to przynudzają, a skoro dzisiaj spotyka się trzech, to dopiero będzie nuda. W związku z tym proponuję, żeby to nie była rozmowa dziennikarska sensu stricto, tylko żeby to była po prostu rozmowa. Kupujecie ten pomysł?

Chris Niedenthal: Sprzedany.

Ja tylko spróbuję tytułem wprowadzenia zacząć. Jedno, co tych panów łączy z całą pewnością, to pasja. Jest natomiast bardzo wiele rzeczy, które ich różnią i uważam, że jest to bardzo ciekawe. Spróbuję wymienić to, co ja wiem. Pierwsze to różnica generacyjna. Tadeusz, wiesz o tym, że mógłbyś być ojcem Krzysztofa, moim również

Tadeusz Rolke: Tak.

To jest różnica. Ja mam szacunek do ojca swojego, w ogóle do ojców. Druga różnica jest taka, że ty jesteś warszawiakiem z urodzenia, a Krzysztof z urodzenia jest londyńczykiem.

CN: Zgadza się

A ja jestem Złotowianinem. To jest takie fantastyczne miasteczko na styku Wielkopolski i Pomorza. Mój kochany Złotów. Tam spędziłem dzieciństwo, zupełnie niefrasobliwe. Ale wróćmy do was – kolejne różnice jakie widzę to to, że Krzysztof przyjechał z zachodu do Polski, a ty z Polski na zachód w podobnym czasie, to była różnica kilku lat.

Tadeusz Rolke: Tak, był taki moment

Fotografowałeś bardzo różne sytuacje, byłeś fotoreporterem, dokumentalistą, byłeś bardzo blisko awangardy sztuki okresu lat 50. i 60., potem awangardowe teatry na świecie, głównie w Europie. Fotografowałeś również akty, czego u Chrisa się nie stwierdza.

CN: Jest jeden, kiedyś ci pokaże.

Wokół ciebie jest wiele pięknych kobiet, wokół Chrisa jedna piękna kobieta.

Tadeusz Rolke: Tak, ja fotografowałem takie zaaranżowane sytuacje, częściowo wychodzące z rzeczywistości. Cała moja historia pod tytułem Beatrycze – dowiedziałeś się z mojej książki, że to jest z mojego życiorysu.

To prawda. Skoro już o książce mowa, to dzisiaj rano skończyłem czytać biografię Tadeusza, „Moja namiętność”. Jest to rozmowa, którą przeprowadziła z tobą Małgorzata Purzyńska. Świetnie napisania biografia. Przewertowałem też w ubiegłym tygodniu po raz drugi autobiografię Krzysztofa. Jedna i druga książka jest zupełnie inaczej napisana. Tę czyta się jak długi wywiad, taki wywiad-rzeka. Tam się dzieją różne rzeczy z boku. U ciebie Chris jest natomiast prosto, punkt po punkcie, od ukończenia szkoła, aż do dzisiaj. Kolejna różnica – Krzysztof kończył studia fotograficzne w Londynie a ty jesteś samoukiem, tak samo jak ja. Więc tutaj tych różnic można byłoby namnożyć jeszcze. Myślę, że wyjdą nam one w trakcie rozmowy. Zacznijmy od pierwszych fotografii… Tadeusz, dawaj.

Tadeusz Rolke: Przychodzi mi na myśl coś, co powinienem ujawnić. W moim fotografowaniu ogromna, ilość fotografii jest zrobiona bez zlecenia. Moje główne projekty życia „Tu byliśmy – historia pamięci o Holokauście” została zrobiona na własne życzenie autora. Miałem niewielką wystawę w Muzeum Współczesnym w Krakowie, tylko dwadzieścia jeden fotografii. Policzyłem, że tylko trzy powstały na czyjeś zlecenie. Cała reszta była wyłącznie moja, bezinteresowanie. To jest zasadnicza różnica pomiędzy fotografami takimi jak Chris, którzy mają zlecenie i lecą do Bukaresztu. Ja pojechałem do Kocka bez żadnego zlecenia i zaliczki, wiec u mnie jest olbrzymia doza bezinteresowności na zewnątrz. Ja robię to dla siebie. Potem okazuje się, że pokazuje wstępne fotografie Instytutowi Żydowskiemu i za pół roku dostaje termin w galerii, czyli profesor akceptuje mój pomysł i pierwszy pieniądz, który płynie na moją wystawę jest skierowany do drukarni. Także ŻIH jest w stanie opłacić druk moich fotografii, natomiast rolkę oczywiście rozdaje nieodpłatnie, czyli dalej robię dla siebie.

Ale był taki początek, najpierw w „Stolicy”, a później w „Polsce”. Byłem instruktorem w kółku fotograficznym w Koszalinie, ludzie w tym domu kultury  kupowali to regularnie. Ja poświęcałem dużo czasu na studiowanie tych zdjęć, również twoich.

Tadeusz Rolke: Tak, byłem na etacie.

Czyli tam robiłeś zlecenia. Zdjęcie, które dla mnie jest ważne u ciebie, to portret Beuysa. Byłeś związany z nurtem współczesnej awangardy w Polsce i nie tylko, więc ten Beuys chyba w sposób naturalny do ciebie przyszedł. To jest ikoniczne zdjęcie, według mnie jedno z fantastyczniejszych zdjęć Beuysa – genialnie ułożona kompozycja symetryczna, silna, mocna. Jego twarz, która jest dość niezwykła, kapelusz… w ogóle cala postać. Czy to było robione dla kogoś?

Tadeusz Rolke: Do pewnego stopnia Beuys był zlecony. Przez pewien czas byłem zatrudniony na zlecenia przez agencję, która mieściła się w Bonn. Robiłem tam różne zlecenia, błahe zdjęcia agencyjne na przykład, bez większej sumy i satysfakcji. Któregoś dnia poprosiłem moich szefów, abym mógł w tej agencji zająć się artystami wizualnymi, którzy mają wysoką rangę w Europie, a sztuka współczesna jest pisana przez duże S. Zgodzili się, przygotowali mi listę artystów i kontakty do nich – wziąłem za telefon i zacząłem dzwonić. Na mojej liście był między innymi właśnie Beuys. Ponieważ w Düsseldorf miałem nie tylko Beuysa, ale jeszcze dwóch czy trzech artystów…

Richtera pewnie…

Tadeusz Rolke: Tak. Dzięki temu zleceniu powstał ten cykl. Drugi cykl zrobiłem kilka lat później w Hamburgu, na zlecenie miasta, ale znowu jakby z mojej inicjatywy. W tej chwili, jak obserwuje młodszych fotografów i ich działania, to każdy pomysł, dobry czy średni, jest natychmiast zgłaszany do finansowania. Ja nie miałem o tym pojęcia. Gdy postanowiłem zrobić „Tu byliśmy”, to jechałem do pierwszego z brzegu miasteczka, na przykład Warka, z książką Martina Bubera o Chasydach. Potem pokazałem to w ŻIHu i dostałem… właściwie ja tych pieniędzy nie widziałem. ŻIH przelewał pieniądze na drukarnie, a ja miałem pierwszą wystawę.

Krzysztof, a u ciebie odpowiednikiem Beuysa, zwłaszcza dla mnie, jest portret Kadara, który też ma swoją niezwykłą historię.

Chris Niedenthal: János Kádár był sekretarzem generalny partii komunistycznej Węgier, czyli od 1956 roku, kiedy był znany jako rzeźnik Budapesztu, rządził krajem  trzydzieści kilka lat. Sfotografowałem go w momencie, kiedy już od tych trzydziestu lat był u sterów partii. To było moje pierwsze zlecenie na konkretne zdjęcie dla amerykańskiego tygodnika „Time”. Już wtedy dla nich pracowałem, a oni chcieli zrobić większy materiał o Węgrzech i wywiad z sekretarzem. Redaktorzy naczelni przylecieli do Budapesztu, rozmawiali z Kadarem, który powiedział im, że on ma swój ulubiony obraz i jest to portret Lenina, który gra w szachy. Kadar był zwolennikiem Lenina oczywiście. Po tym wszystkim „Time” poprosił mnie, abym wrócił do Budapesztu i skoro Kadar sam mówił o tym obrazie, to żebym go sfotografował z tym obrazem. Pojechałem tam trochę w nerwach, bo to była moja pierwsza okładka na zamówienie. Okazało się, że Kadar był dosyć mały, a obraz wisiał dosyć wysoko. Wtedy jeszcze nie jeździłem z drabinką, więc nie mogłem go na niej postawić. Poprosiłem więc asystentów, żeby mi taką znaleźli, albo coś innego, na co mógłby wejść, bo tego obrazu nie dało się zdjąć…

I tak jest na dole kadru.

Chris Niedenthal: Tak, jest na samym dole, ale jeszcze się zmieścił. Widać i Lenina i jego, więc w sam raz.

Tadeusz Rolke: Czyli można było nazwać to zdjęcie „Drabinką Kadara”.

Chris Niedenthal: Tak, gdyby to była drabinka, ale jedyne co znaleźli w Komitecie Centralnym, to klęcznik. Nie wiem co on tam robił, ale właśnie na tym klęczniku stanął Kadar i był na tyle wyższy, że się zmieścił w tym obrazie, w idealnym miejscu. On się strasznie denerwował – pewnie bał się, że może się przewrócić. Ja też się denerwowałem, bo pierwszy raz robiłem coś takiego – musiałem dobrze ustawić światło i tak dalej. Nie zauważyłem, że on się zaczął pocić przy oczach. Nie jeździłem wtedy z makijażystką, właściwie nigdy z nią nie jeździłem, ale ona na pewno by to zauważyła. Ja nie zauważyłem i nie poprosiłem, żeby wziął chustkę i sobie je otarł. Zrobiłem to zdjęcie jak stał na tym klęczniku, przekręciłem jeden film, trzydzieści sześć klatek – wszystkie pewnie identyczne, bo on stał jak murowany.

Ale na wydrukowanym zdjęciu tego nie widać.

Chris Niedenthal: Nie widać – śmiali się w redakcji gdy wywołali te filmy, że to jest kadr, na którym płacze za swoje grzechy, jako rzeźnik Budapesztu w 1956 roku. Na okładce to wyretuszowali. Ale na World Press Photo, gdzie zdjęcie wygrało jakąś nagrodę, pokazano oryginalne, z tymi łezkami.

Czyli na World Press Photo nie dawali okładki, tylko samo zdjęcie.

Chris Niedenthal: Zdjęcie, tak.

Okładka była spłaszczona przez ten ratusz, natomiast samo zdjęcie ma dodatkowo warstwę tragiczną. Twarz Kadara w ogóle ma rysunek tragiczny. Wygląda źle, a na dodatek jakby płakał – jakby przewidywał swój koniec. Jeszcze ten Lenin z tylu… to wszystko buduje taką nieprawdopodobną opowieść.

Chris Niedenthal: Później go wyrzucili z tej pozycji.

Tak, to było blisko końca, 1986 rok. Ja miałem jeszcze inne wątki, które chciałem tutaj poruszyć, ale muszę sobie je szybciutko przypomnieć (śmiech).

Chris Niedenthal: Rozmawiamy o fotografii (śmiech).

Tak, chciałem porozmawiać jeszcze o wiarygodności fotografii. Szczególnie w fotografii reportażowej, bo to może mieć bardzo duże znaczenie. Fotoreporter może tak sfotografować zdarzenie, żeby miało ono obraz pozytywny, negatywny, wszystko jedno. Mój kolega, który świetnie fotografował, robił portrety – ludziom, których nie znosił. Na zlecenie, do jakiegoś czasopisma. I on sobie z nich tak dworował, a ponieważ był inteligentnym człowiekiem, to pozwolił sobie nawet jednego biznesmena posadzić na parapecie i sfotografować bardzo pod górę. Tamten uwierzył w argumenty, że tak będzie lepiej. I zrobił z niego totalnego idiotę. Kto inny z kolei potraktowałby tego człowieka kompletnie inaczej, przyjaźniej, więc można tak i tak. Nie tylko portrety, ale zdarzenia i wtedy to ma większe znaczenie.

Chris Niedenthal: Sam jesteś portrecistą, to najlepiej wiesz, jak to jest z portretami.

Wiesz, cała fotografia jest według mnie jednym wielkim oszustwem. Począwszy od tego, że jednak wybiera się fragment. I ten fragment wybiera człowiek, subiektywnie. Można kontynuować to w sposób zbliżony do prawdy, lub można tę prawdę omijać szerokim łukiem. W fotografii portretowej to mnie jeszcze coś innego interesuje. Tu wrócę do takiego zdjęcia Tadeusza. Lata 60., na tle ruin jakiegoś pałacu warszawskiego stoi Cybulski. Zdjęcie jak zdjęcie pamiątkowe, tam nie ma niczego szczególnego. Jest Cybulski, bardzo znana figura w Polsce, popularny aktor. Zastanawiałem się, gdyby w miejscu Zbigniewa Cybulskiego stał na przykład Zbigniew Marchewka, nieznany nikomu, czy to zdjęcie również dzisiaj byś publikował. Czy ono by miało jakąkolwiek wartość, czy ktoś z ciekawością chciałby je oglądać. To są problemy, które mnie również dotyczą osobiście. Mam wiele portretów osób popularnych, ważnych. Zastanawiam się, czy gdyby oni nie byli tacy ważni, to czy sama fotografia jako obraz, byłaby w stanie przenieść te walory, by to się zapisało.

Tadeusz Rolke: Ta fotografia wzbudziłaby zainteresowanie i ten ktoś zostałby zapytany, dlaczego jest na tle tych ruin. Bo to było nietypowe tło dla portretu. Bo dlaczego ruiny, a nie po prostu alejka w ogrodzie.

No ale fakt, że tam jest Cybulski…

Tadeusz Rolke: … a fakt, że tam jest Cybulski, robi się wartościowym produktem.

Ja bym jeszcze wrócił do wcześniejszych momentów, albo jeszcze podobnego czasu. Lambretta na ulicy Chmielnej. Na niej siedzi twój przyjaciel Eustachy Kosakowski, po którym miałem kiedyś pracownie na Rynku Nowego Miasta 25, byłeś tam kiedyś?

Tadeusz Rolke: Byłem.

Po jego wyjeździe używałem tej pracowni przez jakieś 7 lat.

Tadeusz Rolke: Nie wiedziałem, świetne miejsce.

Przecież byłeś nawet tam u mnie!

Tadeusz Rolke: Ja tam byłem dwa razy.

W każdym razie jest lambretta, jest Eustachy, obok stoi Matylda, pięknie i modnie ubrana para. Lambretta to ikona szpanu tamtych czasów. Z tylu ta Chmielna, jakiś zapyziały fragment – ciężarówka, jakieś stare auta. Nic szczególnego się nie dzieje, czarno-białe zdjęcie. I właściwie ono jest klasycznym zdjęciem pamiątkowym, ale ponieważ nakładamy na to swoją wiedzę o tym czasie, bo ja tu widzę bikiniarzy od Tyrmanda, widzę Matyldę, widzę ciebie z innych zdjęć. Myślę, że stanowiliście taka parę, taki tandem podrywaczy. Tak było?

Tadeusz Rolke: Tak było (śmiech).

A zdjęcie jest zwykłym zdjęciem pamiątkowym. Ono znaczy tylko dla mnie i znaczy dla osób, które mają tę wiedzę. Ci, którzy nie mają tej wiedzy, im to zdjęcie nic nie mówi, albo mówi bardzo mało.

Chris Niedenthal: Ale tło ma znaczenie – szarość socjalizmu też jest ważna w tym wszystkim. Jak dodasz właśnie ładną dziewczynę, lambrettę i fotografa, to już jest coś.

Myślę, że ta lambretta to był twój dodatek do sprzętu fotograficznego, tak jak Krzysztof miał mikrobus. Mieliście inne narzędzia do pracy.

Tadeusz Rolke: A to jest ciekawe spostrzeżenie, co do lambretty. Z tym że miłośnicy motoryzacji, którzy by nic nie wiedzieli o Kossakowskim i Matyldzie, zaczepiliby się o lambrettę i zaczęli opowiadać, że istniała osa polska, taka rosyjska lambretta.

Ona była strasznie toporna, kupa żelaza.

Tadeusz Rolke: Nie wiem, czy w Czechosłowacji nie było czegoś takiego.

Jawka była, ale to później trochę.

Tadeusz Rolke: Mieliby temat motoryzacyjny, a nie Kossakowski i Matylda.

Pomimo tego, że byliście bogami życia w owym czasie, to dałeś nogę w 1970 roku z Polski, a powinieneś – tak jak właśnie mówisz – dać znacznie wcześniej, jakieś dziesięć lat, żeby można było zrobić tam więcej.  

Tadeusz Rolke: Tak.

A Krzysztof znalazł tutaj teren na swoje łowy swoje. Łowy to jest w ogóle termin, który pojawia się w twoich wypowiedziach Tadeusz, przy okazji fish marketów w Hamburgu – mówisz, że idziesz na polowanie, ze ustrzeliłeś kilka zdjęć, ze wystrzelałeś się z filmów. Takie pojęcia pojawiają się dość często. Widzę tu jakiś związek fotoreporterów z taką chęcią do strzelania. Ja mam naturę fotografa bardziej refleksyjnego, nie zabieram się za fotografie newsową, nie strzelam. Dla mnie słowo shooting, które jest teraz bardzo popularne, jest słowem obcym.

Tadeusz Rolke: Tak, ten fish market to jest typowy przykład tego polowania. Wstaje na szóstą rano, czyli o piątej trzeba wstać w niedziele.

Chris Niedenthal: Makabra.

Tadeusz Rolke: To już jest pewne samozaparcie. Co mi się uda zrobić – zauważyć coś wśród tych ludzi, którzy przyszli na fish market? Niektórzy przyszli, żeby coś kupić, bo rzeczywiście są to rewelacyjne, hurtowe ceny, a niektórzy przyszli, żeby się napić i zjeść, bo o szóstej rano są już czynne knajpy. Przez rok tam przychodziłem. Kiedyś fotografowały kogoś, obok kogo stał Turek z kobietą. Pomyślał, że sfotografowałem tę kobietę i powiedział mi, że nie wolno. Fotografowałem wtedy kogoś innego, ale muzułmanie są przeciwni fotografowaniu, ponieważ jak wiadomo, fotografia odbiera dusze osobie fotografowanej, wiec nie fotografuje się w krajach islamu. Nie powinno się fotografować Turczynki na fish markecie w Hamburgu. To było jedyne tego typu zdarzenie w trakcie mojej pracy. Wszyscy byli albo obojętni, albo wręcz zadowoleni, że są fotografowani. Teraz, gdy po latach spoglądam na te fotografie, to widzę pogodne, zadowolone z siebie społeczeństwo.

Którym my nie byliśmy tutaj.

Tadeusz Rolke: Którym nigdy nie byliśmy.

A zajrzałeś kiedyś do Cafe Lehmitz?

Tadeusz Rolke: Tak.

To była świetna kawiarnia, w której życie portowe i nocne mieszało się ze sobą w stu procentach. W tej kawiarni przez rok, a może nawet dwa lata, mieszkał szwedzki fotograf Anders Petersen, który zrobil genialną rzecz. Stworzył taką dokumentację, jakiej pewnie nikomu nie udałoby się zrobić, ponieważ on się wtopił w to środowisko, on był jednym z nich. Odchorował to potem bardzo mocno, ale zrobił niebywały materiał.

Tadeusz Rolke: On to robił przed moim fotografowaniem

Byłem tam pare lat temu, ale śladu nie było. Ta knajpa zmieniła się w coś zupełnie innego. Nawet nie było ani jednego zdjęcia  z tamtego czasu. Chętnie usłyszałbym Krzysztof twoją opowieść o fotografowaniu z Wałęsą. To jest historia, która mi się czasami pojawia we śnie (śmiech).

Chris Niedenthal: Mnie też (śmiech). To było piękne, właściwie ja go pierwszy raz poznałem. Nie miałem pojęcia kto to jest. Dostałem się do Stoczni drugiego dnia strajku, byłem akurat z bliskim dziennikarzem, byliśmy pierwszymi dziennikarzami, którzy tam dotarli. Stoczniowcy nie chcieli nas w ogóle wpuścić. Tym bardziej nie chcieli zagranicznych fotografów, czy też reporterów. Namówiłem ich w końcu, żeby nas wpuścili. Powiedzieli, że mogę wejść, ale nie mogę fotografować, co jest dla fotografa trochę kiepskie (śmiech). Potem zaprowadzili nas do sali BHP. Przy długich stołach, w tym takim parterowym budynku, po jednej stornie siedział dyrektor stoczni i jego ludzie, a po drugiej stronie właśnie taki facet z wąsem i jego ludzie, komitet strajkowy. To były negocjacje miedzy stoczniowcami, a dyrekcją. Usiadłem wtedy obok tego pana z wąsem, a wszedłem tylko dlatego, że udawałem tłumacza. Zobaczyłem, że ten pan z wąsem świetnie sobie daje rade z dyrektorem. Wiedział dokładnie, jak go owinąć wokół małego paluszka, ale cały czas nie wiedziałem, kto to jest. I tego dnia rzeczywiście zrobiłem jakieś zdjęcia – poczułem, że dzieje się tutaj coś ważnego. Takiej sytuacji w Polsce jeszcze nigdy nie widziałem, takiego strajku, takiej dyskusji. Ale byłem tam tylko jeden dzień i miałem tam swoje kłopoty. Wróciłem dopiero na sam koniec strajku, na ostatnie trzy dni, kiedy już wiedziałem kim jest Wałęsa. To było bardzo dziwne – nie mogłem wytłumaczyć ludziom, że wcześniej nas nie wpuszczali, a teraz nagle wszyscy wchodzą jak chcą. To były początki – później, jak już się skończył strajk, to prasa zachodnia starała się być cały czas w kontakcie z Wałęsą, bo wiedzieli, że to jest jednak bardzo ciekawy i poważny człowiek. I on też bardzo dobrze wiedział, że zachodnia prasa pomoże mu w sprawie Solidarności, więc dopuszczał ich. Jeździłem tam czasami, bywałem u tej rodziny, ale nigdy się jakoś nie zaprzyjaźniliśmy, bo to nie o to chodziło, ale jak się teraz widzimy, to się mniej więcej poznajemy. Z tym, że ja zawszę mówię „Cześć Lechu”, a nie „Panie Prezydencie”, bo jakoś nie potrafię tego powiedzieć. Kiedyś powiedział mi, jak fotografowałem go w Salt Lake City na otwarciu Igrzysk Zimowych: „Słuchaj Chris, ty się w ogóle nie rozwijasz. Ja byłem elektrykiem, potem byłem stoczniowcem, potem byłem związkowcem, potem noblistą, a potem w końcu prezydentem, a ty nic, tylko fotografujesz”.

Jak byłeś fotografem, tak jesteś fotografem.

Chris Niedenthal: Dokładnie. Fotograf jest fotografem do końca. Ale on miał dobre poczucie humoru i zawsze mógł powiedzieć coś złośliwego, ja się nie obrażałem. To jest jednak ciekawy człowiek.

Być może w jego myśleniu status fotografa jest czymś takim, jak u mojej mamy. Chciałem iść do liceum plastycznego. Moja mama się dziwiła: „Jak to, co to za zawód. Będziesz wystawy w sklepach dekorował. Zobacz, nasz sąsiad Edek jest technikiem budowlanym, dyrektorem firmy budowlanej, weź przykład z niego”. Mówiłem, że mnie to nie interesuje, ale poszedłem na spotkanie z nim. Wytłumaczył mi, że to jest bardzo dobry zawód, że zawsze się coś będzie budowało i należy pójść tym tropem. A ponieważ to były czasy dość ubogie, to nie chciałem sprawić mamie przykrości i poszedłem w tym kierunku. Zabrał mi trochę życia, aczkolwiek nie żałuję, bo to jest fantastyczne doświadczenie. Tak samo, jak ojciec Krzysztofa, który namawiał go na ekonomię. Ty się jednak zbuntowałeś i poszedłeś na studia fotograficzne. Byłeś konsekwentny, a ja swoją konsekwencję dopiero wdrożyłem piętnaście lat później. Tadeusz, u ciebie również był duży upór. Gdyby nie te powojenne perypetie związane z komuną, czasem stalinowskim i wiezieniem, to też prawdopodobnie wszedłbyś wcześniej w tę pasję.

Tadeusz Rolke: Mam pewną ciekawostkę wspomnieniową z pleneru studentów Akademii Sztuk Pięknych. Byłem tam kilka dni, robiłem reportaż. Któregoś dnia jeden ze studentów opowiedział mi, że rozstawił sztalugi na mieście i malował kościół, wybrał jakąś kompozycję. Przyszedł do niego miejscowy i przyglądał się mu w czasie pracy. W końcu zapytał go: „Panie, a po co to malować, przecież to jest”. I to jest filozoficzne pytanie.

Kapitalne. Słuchaj, miałem podobną dyskusję z  z moimi kolegami z Łodzi. Oni uwielbiali również robić akty same dla siebie. Dla piękna jako takiego. Tadeusz, to chyba też jest twoja filozofia w pewnym sensie. Powiedziałem im: „Słuchajcie, ja nie widzę w tym większej frajdy, dla mnie kobieta w rzeczywistości jest tym bóstwem i pięknem, wiec po co mam tworzyć substytut w postaci obrazka fotograficznego.

Tadeusz Rolke: Przecież ona jest (śmiech)!

Dokładnie. Tak à propos, nie chciałeś się zapisać do Łodzi Kaliskiej? Przecież byłeś na naszej wystawie.

Tadeusz Rolke: Tak, byłem.

I to było fantastyczne zaskoczenie.

Chris Niedenthal: A to można się zapisywać do was?

No wiesz, są wyjątki.

Tadeusz Rolke: Musze się zastanowić.

Myślę sobie, że można by ciągnąć tę rozmowę w nieskończoność. Jakie zdjęcia chcielibyście jeszcze zrobić? Jakie tematy? Zdjęcie to zbyt wąskie pojecie.

Chris Niedenthal: Chciałbym jeszcze sfotografować nowego brytyjskiego króla.

Trzeba ci załatwić.

Chris Niedenthal: Nie zdążyłem królowej, ale Karol jest w wieku mojej siostry, a ja jestem w wieku jego siostry, więc razem dorastali. Mógłbym powiedzieć: „Słuchaj, urodziliśmy się w podobnym czasie, może wpadłbym i pofotografował”, ale nie wiem, jak do tego podejść.

Myślę, że mógłbyś wykorzystać syna. On tez ma syna i synowie by się dogadali. Jak wyczytałem z książki, to bardzo ważna role u każdego z was pełniła osoba, która była informatorem, łącznikiem, znajomym. Znajomości były ważne.

Chris Niedenthal: Absolutnie.

Bez tego wiele tematów nie byłoby zrealizowanych. Tadeusz, a ty?

Tadeusz Rolke: Ja będę robić kilka artystek wizualnych, to będzie uzupełnienie mojej wystawy, która będzie miała miejsce w tym roku.

Super! Z jakiego pokolenia?

Tadeusz: Będą młode artystki, bardzo ładne.

Widzę, że młodość jest ciagle w obszarze twoich zainteresowań.

Tadeusz Rolke: No nie moja wina (śmiech).

Bardzo dziękuje za fantastyczną rozmowę.

Fot. Bartosz Maciejewski/Chris Niedenthal

Reklama